Pierwsza organiczna
Trudno nie zauważyć, że na rynku whisky szkockiej zaczyna się robić bardzo tłoczno, co dla niektórych destylarni może oznaczać w dającej się przewidzieć przyszłości problemy ze zbytem. O ile stare destylarnie o ustabilizowanej reputacji nieprędko będą musiały się czegokolwiek obawiać – co musiałoby się stać, by zabrakło klientów na kolejne edycje Caol Ila, Highland Park, czy Ardbeg – o tyle większość peletonu musi zacząć chwytać się coraz bardziej wymyślnych sztuczek, by zaistnieć w świadomości konsumentów, lub by tę świadomość utrzymać na odpowiednio wysokim poziomie. Sprawdzone metody obejmują wypuszczanie edycji torfowych, a także wypuszczanie super-ekskluzywnych, limitowanych i niewiarygodnie drogich edycji, których – jak się wydaje – jedyną funkcją jest ozdoba sklepu w Visitor Centre i przyciąganie uwagi do szalonej ceny i designerskiego opakowania. Na myśl przychodzą tu chociażby ruchy destylarni Tomatin (torfowa edycja Cù Bòcan) czy Tullibardine (zdobiąca Visitor Centre edycja rocznikowa 1952 60yo po £20.000 za karafkę) – żeby tak dla odmiany powłóczyć się po końcówce alfabetu.
Wydaje się, że powstające jak grzyby po deszczu nowe destylarnie z definicji stoją na straconej pozycji. Nie ma mowy o zabutelkowaniu jakiejś zapomnianej beczki z lat pięćdziesiątych, nowa whisky torfowa też już przestała być chwytem, a przez pierwszych kilka lat jakoś trzeba sfinansować swoją działalność. Nie wspominając o pełnoprawnej walce o miejsce na rynku za kilka-kilkanaście lat.
W sukurs przychodzą marketingowcy. Wszak produkcja whisky to biznes jak każdy inny. Potrzebne są chwytliwe historyjki, zresztą nie tylko nowicjuszom w branży. Przydają się stwory wodne, lokalne legendy, albo kilka pokoleń mistrzów destylacji, bednarzy czy poborców podatkowych, związanych z daną destylarnią. Jakieś szczególne położenie – najbardziej na północ na stałym lądzie chociażby, czy w miejscu, gdzie słynny John Corr pędził dla króla – też jest na wagę złota. Dobrze jest znajdować się na Islay, rynek wchłonie wszystko, co pochodzi z tej magicznej wyspy. I żeby wszystko było jasne, nie ma nic złego w dobrych historyjkach. Nam, wielbicielom whisky, pozostaje mieć nadzieję, że pójdzie za nimi doskonała jakoś wytwarzanych trunków.
W ostatnich dniach internet obiegła informacja o otwarciu kolejnej nowej destylarni. Tym razem znajduje się ona w dość odległym i trudno dostępnym zakątku Szkocji, na półwyspie Morven, w miejscu, gdzie kończy się droga B849, a właściwie nawet kawałek dalej. Krótko mówiąc, w miejscu, gdzie nie można liczyć na przypadkowych turystów. Nowa destylarnia musi więc znaleźć powód, dla którego mielibyśmy się nią zainteresować. Znalazła dwa.
Pierwszy, to uplasowanie się w ścisłej czołówce gorzelni o przedziwnych nazwach. Jeśli komuś było mało Allt-a-Bhainne, Bunnahabhain, czy Abhainn Dearg, właśnie dostał destylarnię Ncn’ean. Nie inaczej, właśnie Ncn’ean. Wymawiane „nuk-ni-an”. Nazwa ta jest skrótem od Neachneohain, nazwy królowej wróżek ze szkockich podań, zwanej również „królową duchów”. Nazwa i przedziwna i adekwatna dla destylarni – w języku angielskim te duchy, których jest królową, to przecież „spirits”.
Poza nazwą, którą zmieniono na Ncn’ean z oryginalnej Drimnin, destylarnia pragnie przyciągnąć naszą uwagę faktem, iż jest pierwszą w pełni organiczną wytwórnią whisky w Szkocji. A przynajmniej tak sama się określa. Do produkcji whisky wykorzystuje tylko i wyłącznie jęczmień z okolicznych organicznych upraw, oraz lokalną źródlaną wodę. Zasilana jest w całości z odnawialnych źródeł energii, a produkty uboczne procesu produkcji wykorzystywane są na miejscu jako karma dla zwierząt.
Gdyby jednak jakiś malkontent chciał zarzucić destylarni Ncn’ean, że usiłuje zdobyć sobie mocną pozycję jedynie posunięciami nie mającymi w gruncie rzeczy związku z jakością produkowanego tu trunku, właściciele gorzelni mają asa w rękawie. Asem tym jest zaangażowanie w prace nad uruchomieniem destylarni dr. Jima Swana, niedawno zmarłego niekwestionowanego autorytetu w branży, osoby odpowiedzialnej m.in. za sukces Kilchoman, osoby zaangażowanej w uruchomienie Lindores Abbey, ale także mającej na swoim koncie wiele innych sukcesów, również poza granicami Szkocji. Nikomu nie trzeba tłumaczyć co oznaczają nazwy Kavalan, Amrut czy Penderyn.
Pozornie mało marketingowa lokalizacja Ncn’ean może się na dłuższą metę okazać również mocną stroną nowej destylarni. Nikogo, kto odwiedził tę część Szkocji, nie trzeba przekonywać do uroków tutejszego krajobrazu. Jeśli spojrzymy na mapę, okaże się, że w bezpośredniej bliskości Ncn’ean znajdują się dwie inne, przepięknie położone destylarnie – Tobermory i Ardnamurchan. Co więcej, z przystani Drimnin, znajdującej się w pobliżu Ncn’ean, już od lat kursują promy zarówno do Tobermory na Mull, jak i do Kilchoan, skąd już rzut beretem do Ardamurchan. Zresztą, inna przystań, nie wykorzystywana obecnie przez regularne połączenia, znajduje się kilkaset metrów od Ardnamurchan. W planie są więc łączone programy zwiedzania tych trzech destylarni, a nawet mowa jest o włączeniu do projektu destylarni Oban. Nietrudno sobie wyobrazić atrakcyjność takiej oferty.
Destylarnia Ncn’ean rozpoczęła działalność już w marcu tego roku, jednak właśnie ogłoszono otwarcie bram zakładu dla zwiedzających, stąd szum medialny na jej temat dopiero teraz. Od lipca tego roku, po uprzednim umówieniu, zwiedzać będzie można gorzelnię od poniedziałku do piątku. Ncn’ean nie została zaprojektowana jako wielkie przedsiębiorstwo. Jej obecne moce produkcyjne to nieco poniżej 100.000 litrów czystego alkoholu rocznie. Świeży destylat wlewany jest tutaj przede wszystkim do beczek po burbonie i po czerwonym winie. Ostateczny produkt ma być lekki i owocowy w charakterze, a pierwsze edycje Ncn’ean Single Malt Whisky planowane są na rok 2020, kiedy to pierwsze beczki osiągną wymagany prawem wiek 3 lat. Już teraz jednak można kupić jedną z pierwszych napełnionych tu beczek – oferta destylarni to beczki po burbonie w cenie £3.000 i beczki po czerwonym winie w cenie £3.900.
[Zdjęcie: scotchwhisky.com]