Za sprawą
Blaira Bowmana, pomysłodawcy i inicjatora World Whisky Day (20 maja), zaczęło się ostatnio mówić o biciu rekordów w ilości odwiedzonych w ciągu jednego dnia destylarni whisky. Abstrahując od celowości takich działań – nikt przecież nie kwestionuje celowości zbierania znaczków pocztowych, na przykład, więc co jest złego w kolekcji selfie z destylarnią w tle? – postanowiliśmy przyjrzeć się możliwościom, jakie oferuje destylarniana mapa Szkocji i spróbować znaleźć kilka opcji dla amatorów tego typu rozrywki.
Oczywistym jest, że jeśli chcemy „upakować” jak najwięcej destylarni w program zwiedzania, musimy odrzucić marzenia o wizycie na którejś ze szkockich wysp. Uwiązani rozkładami kursowania promów i spowolnieni prędkościami rozwijanymi przez flotę Caledonian MacBrayne nie mielibyśmy najmniejszych szans na jakikolwiek rekord. No, może rekord prędkości w „zaliczeniu” wszystkich gorzelni na Islay wchodziłby ewentualnie w grę jako jedna z opcji, jednak niebezpieczeństwo popadnięcia w tarapaty z miejscową policją wydaje się zbyt duże, by brać tę opcję pod uwagę. Po prostu, bicie takiego rekordu musiałoby wiązać się z zachowaniami niebezpiecznymi. I dla nas i dla innych użytkowników wąskich i krętych dróg na wyspie. Oraz miejscowych owiec.
Nie trzeba geniuszu, żeby na miejsce bicia tego typu rekordów wybrać region Speyside. Już tylko spacer po Dufftown w pogodny, letni dzień daje nam możliwość odfajkowania dziewięciu destylarni. Spacer, który łącznie nie zabierze więcej niż dwie godziny. Przy założeniu tempa naprawdę spacerowego. Szczegóły i wskazówki poniżej. Inną opcją, tym razem jednak wymagającą już wykorzystania pojazdu, jest „zaliczenie” w nieco ponad dwie godziny prawie 30 destylarni znajdujących się w Elgin, Rothes, Keith i Dufftown. Naturalnie, czasu starczy nam jedynie na szybkie selfie pod bramą, tablicą z nazwą destylarni, czy widokiem na pagodę – ale przecież nikt nie mówił, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie, jeśli bierzemy się za bicie rekordów. Opcję tę można wydłużyć o kolejnych kilka godzin, ale za to dobić na liczniku do niemal pięćdziesiątki. Przy sporym samozaparciu, również do zrobienia w jeden dzień.
Wykonanie planu Blaira Bowmana – 60 destylarni w jeden dzień – wymaga już nie lada przygotowania logistycznego, a przede wszystkim wyściubienia nosa poza Speyside, ale i to wydaje się wykonalne. Szczególnie jeśli naszym trofeum z każdej gorzelni ba być jedynie fotka, dzięki czemu nie musimy ograniczać się do godzin otwarcia poszczególnych Visitor Centres. A dni w lecie są naprawdę długie. Jeśli jeszcze trafimy na dobrą, słoneczną pogodę, to możemy bawić się w „zaliczanie” od świtu do zmroku. No i wtedy w grę wchodzi nasza ostatnia opcja – od południa na północ, czyli od Bladnoch do Wolfburn w jeden dzień, bo i to również jest wykonalne. Przy drastycznie ograniczonej liczbie zaliczonych destylarni, za to stając w ciągu tego samego dnia na terenie najbardziej na południe i najbardziej na północ położonych destylarni.
9 destylarni, max. 2 godziny, spacerkiem
W Dufftown, miasteczku określającym się jako stolica szkockiej whisky słodowej, zobaczyć można dziewięć destylarni. Ni mniej, ni więcej. Spośród nich, trzy nie funkcjonują już od jakiegoś czasu, w tym jedną niemal kompletnie wyburzono, jedna ulokowała swoje kadzie – zacierną i fermentacyjne – w budynkach innej, a spośród nich wszystkich zwiedzać można jedynie dwie. My jednak tym razem chcemy szybko zaliczyć jak najwięcej, więc zaczynamy od kompleksu Glenfiddich-Balvenie-Kininvie. Znalezienie tej ostatniej z wymienionych może sprawić pewien kłopot. To właśnie jej kadzie znajdują się w budynkach Balvenie, więc szukać trzeba niepozornie wyglądającego budynku z blachy falistej, kryjącego się na tyłach Balvenie. Tuż obok tych trzech destylarni, należących do firmy William Grant & Sons, znajdziemy również zamkniętą w 1985 roku Convalmore, wykorzystywaną w dalszym ciągu do leżakowania dojrzewającej whisky.
Po drugiej stronie rzeki Fiddich, gdzie dostać się można ulicą Castle Road, a potem w lewo, znajduje się nieczynna dużo dłużej Parkmore. Mimo że nieczynna od wielu dziesięcioleci, Parkmore zachowała się w całkiem dobrym stanie, wraz z wieńczącą słodownię pagodą, a jej magazyny do dziś wykorzystywane są przez grupę Edrington do przechowywania whisky wytwarzanych w destylarniach koncernu.
Potem już spacer wzdłuż rzeki Fiddich (uwaga, nie ma chodnika!) i rzut oka na Glendullan, by wreszcie dotrzeć do ulicy prowadzącej do centrum miasteczka. Tu po lewej stronie znajdziemy charakterystyczne pagody Mortlach. „Zaliczyliśmy” już siedem destylarni, zostały dwie.
Te dwie to Dufftown, działająca na południowym skraju miasteczka, w dolinie nad potokiem Dullan, oraz jej młodsza siostra, Pittyvaich. Ta ostatnia została zamknięta w 1993 roku, a na początku bieżącego stulecia wyburzono jej budynki produkcyjne. Ostały się jedynie magazyny, wykorzystywane w dalszym ciągu przez Dufftown, oraz zamknięty na cztery spusty i nieużytkowany Manager’s House.
Dwie topograficznie skrajne destylarnie – Convalmore i Pittyvaich – dzieli nieco ponad trzy kilometry, a trasa pozwalająca na zobaczenie wszystkich dziewięciu to łącznie około sześciu kilometrów. Średnio sprawny piechur pokona ją w półtorej godziny. Warto zaplanować sobie trasę tak, by zacząć i skończyć w Glenfiddich, bo i na zwiedzanie z przewodnikiem warto tam wejść, a i z oferty miejscowej restauracji skorzystać, szczególnie po kilkukilometrowym spacerze.
Podbijanie statystyk, czyli z Elgin do Dufftown trasą gorzelni
Gdyby ktoś czuł pilną potrzebę zaimponowania światu liczbą odwiedzonych szkockich destylarni, najlepszą opcją, jak się wydaje, jest wycieczka samochodowa z Elgin do Dufftown. Jednak nie najprostszą drogą, choć i ta zapewnia możliwość zahaczenia o kilkanaście gorzelni, lecz bardziej krętą, w poszukiwaniu tych ukrytych wśród okolicznych pól, łąk i wzgórz. Tak, by na koniec dnia móc na Facebooku dumnie zdać relację z „zaliczenia” prawie trzydziestu destylarni whisky szkockiej. A to już wszak wyczyn nie lada.
Zaczynamy w Elgin i najpierw ruszamy do miejscowej Glen Moray. Stąd udajemy się do należącej do Chivas Brothers Miltonduff. Przyda się nawigacja satelitarna, a przynajmniej sprawnie działające mapy Google w telefonie, gdyż szlak prowadzi mało uczęszczanymi, bocznymi drogami. Zresztą, nie ostatni raz dzisiaj. Przy bramie Miltonduff powita nas tabliczka informująca, że zwiedzający nie mają czego tu szukać, ale przecież my tylko na szybkie selfie.
Z Miltonduff do Glenlossie już naprawdę rzut kamieniem, jednak ciągle bocznymi drożynami, czasem bardzo wąskimi. Kiedy już dotrzemy na miejsce, okazuje się, że warto było, bo zaliczamy dwie destylarnie na raz. Tuż obok Glenlossie stoi Mannochmore – trudno ustalić gdzie kończy się jedna, a zaczyna druga. O ile jednak Glenlossie może się poszczycić pięknym, bielonym budynkiem byłej słodowni wraz z tradycyjną pagodą, o tyle Mannochmore to już typowy zakład przemysłowy. No i ten wszędobylski grzyb, pokrywający budynki czarnym, paskudnym nalotem. Nieprzyjemny widok. Cóż tam, na koncie mamy już 4 destylarnie, a przejechaliśmy dopiero tylko nieco ponad 10 kilometrów.
Pora wrócić na bardziej cywilizowane drogi. Wracamy do głównej drogi łączącej Elgin z Rothes (A941) i za jednym zamachem obskakujemy Longmorn i BenRiach. Licznik destylarni skacze do 6, a my już pędzimy do następnej – kierujemy się na Elgin, z którego przecież ruszyliśmy, ale na pierwszym rondzie jedziemy w prawo i już niedługo jesteśmy w Linkwood (7). Stąd znowu podrzędnymi drogami do Glen Elgin (8) i wracamy na główną drogę. Teraz jedziemy w stronę Rothes. Musimy uważać, żeby nie przegapić niewielkiej tabliczki stojącej po lewej stronie przy drodze, informującej, że właśnie tutaj powinniśmy szukać destylarni Coleburn. Małe odbicie od głównej trasy – i jesteśmy na dziedzińcu nieczynnej od lat osiemdziesiątych Coleburn (9).
Powrót na główną drogę, kilka kilometrów jazdy w stronę Rothes i wreszcie oczom naszym ukazuje się piękna dolina po lewej stronie drogi, w której wśród drzew ukryła się kolejna charakterystyczna pagoda. To Speyburn (10), a my jesteśmy już w miasteczku Rothes, gdzie zaliczamy jeszcze Glen Grant (11), Glenrothes (12) i Glen Spey (13).
Kiedy już dotrzemy do tej ostatniej, robimy małe w tył zwrot i ruszamy z powrotem przez całe Rothes, by dotrzeć do ronda, z którego tym razem kierujemy się w prawo, w stronę Keith. Znowu przydać się może nawigacja, bo po raz kolejny jedziemy wąską, podrzędną drogą. Po kilku kilometrach przejeżdżamy most nad rzeką Spey i już wkrótce po lewej stronie znajdziemy zespół białych, nieco dziwacznie wyglądających budynków. To Auchroisk (14), kolejna destylarnia na naszej dzisiejszej trasie. Niecałe trzy kilometry dalej (ciągle w stronę Keith), znowu po lewej stronie drogi tradycyjnie-nowoczesna Glentauchers (15). Tradycyjna, bo stare magazyny, suszarnia słodu z pagodami, ale jednocześnie nowoczesna, bo jej hala alembików i część budynków produkcyjnych to już o wiele młodsze dzieła architektury przemysłowej.
Teraz już prosto na Keith, główną drogą. Jednak tuż przed dotarciem do miasteczka skręcamy w lewo, podążając za kierunkowskazami na Elgin i Inverness. Po około dwóch kilometrach – w prawo, w boczną drogę, która prowadzi nas prosto pod budynki destylarni Aultmore (16), po lewej stronie drogi. Jak już załatwimy to, co mamy tu do załatwienia, wracamy do Keith. Niestety, jeśli chcemy zaliczyć jak największą liczbę destylarni, będziemy zmuszeni od czasu do czasu pewne odcinki jechać w tę i z powrotem.
Jesteśmy w Keith. Najpierw zaliczamy tu Glen Keith (17), skąd już dosłownie kilkadziesiąt metrów do najpiękniejszej destylarni na naszej dzisiejszej trasie, malowniczej Strathisla (18). Potem jeszcze tylko Strathmill (19) – ciągle w Keith – i ruszamy w stronę Dufftown. Fife Street, którą wyjeżdżamy z Keith przechodzi w dość wąską, jednak niezbyt krętą drogę B9014. Po przejechaniu około 7 kilometrów warto uważnie obserwować co znajduje się po lewej stronie, po drugiej stronie pola, w odległości 200-300 metrów od drogi, na której się znajdujemy. Tuż przed grupą zabudowań, wśród których będziemy za chwilę przejeżdżać, znajduje się samotny budynek (współrzędne GPS 57.497778, -3.009167), do złudzenia przypominający tradycyjne magazyny celne. To prawie wszystko – poza budynkiem biurowym – co pozostało z destylarni Towiemore (20), zamkniętej w 1930 roku. Podobnie jak to się zdarzyło w przypadku kilku innych destylarni, słodownia Towiemore przetrwała zdecydowanie dłużej niż sama destylarnia i działała jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych.
Jedziemy dalej i po kilku kolejnych kilometrach wjeżdżamy do Dufftown od strony kolejnej nieczynnej destylarni – Parkmore (21). Stąd już dwa kroki do Glenfiddich (22), Balvenie (23), Kininvie (24) i Convalmore (25). Potem ruszamy przez centrum miasteczka do destylarni Dufftown (26) i tego, co ostało się z byłej destylarni Pittyvaich (27). Tam robimy w tył zwrot i jedziemy prosto do Mortlach (28), destylarni usytuowanej najbardziej centralnie w miasteczku, po czym zjeżdżamy w stronę doliny rzeki Fiddich, by tam, na jej przeciwnym brzegu znaleźć Glendullan (29). Czas na odpoczynek. Na przykład, w restauracji w pobliskiej Glenfiddich.
Zgodnie z wyliczeniami mapy Google, przejechaliśmy dzisiaj łącznie około 55-60 mil, a sama jazda zajęła nam nieco ponad 2 godziny. Jeśli założyć, że średnio spędziliśmy 5 minut przy każdej destylarni na zrobienie dwóch fotek, to tylko ta czynność zabrała nam kolejne dwie i pół godziny. Spędziliśmy więc niecałe pięć godzin jeżdżąc od destylarni do destylarni, strzelając fotki i bijąc rekord. Bo, co by tu dużo nie mówić, 29 destylarni w pół dnia to niezły wyczyn. To właściwie połowa tego, na co wkrótce porywa się Blair Bowman.
Wielbiciele okrągłych liczb mogą się wybrać kilka kilometrów od Dufftown i zaliczyć albo Craigellachie, albo – jeśli pojechali na Tomintoul i Glenlivet – Allt-a-Bhainne. Tak czy inaczej, dodatkowe 5 minut jazdy, a liczba okrągła.
Pójdźmy na całość
Jeśli wyjedziemy bladym świtem z Balblair (30), w stronę Elgin pojedziemy przez Glenmorangie (31), Dalmore (32), Teaninich (33), Glen Ord (34), po czym udamy się w stronę Elgin drogą A96, przy której w niewielkich odległościach znajdziemy Royal Brackla (35), Benromach (36), Glenburgie (37) i Roseisle (38), a następnie zrobimy opisaną wyżej trasę, to rzeczywiście będziemy na dobrej drodze do pobicia prawdziwego rekordu.
[tutaj wklej opisaną wyżej trasę z Elgin do Dufftown]
Opuściwszy Dufftown udamy się w stronę Glenlivet, gdzie po drodze zobaczymy Allt-a-Bhainne (39), dalej Tamnavulin (40), Braeval (41), Glenlivet (42) i Tomintoul (43). Nie wracamy jednak do głównej drogi prowadzącej poza Speyside, lecz okrążamy górę Benrinnes – jedziemy do destylarni Benrinnes (44), Glenallachie (45), by wreszcie zawitać w Aberlour (46) i dotrzeć do Craigellachie (47).
W tym miejscu wreszcie będziemy mogli odpocząć od przejmującego już uczucia, że kręcimy się wokół własnego ogona. Jedziemy przed siebie. Najpierw Macallan (48), po czym Dalmunach (49), Imperial (50), Dailuaine (51), wreszcie Cardhu (52), Tamdhu (53) i Knockando (54). Wracamy na prawy brzeg Spey, by tam zaliczyć kolejno Glenfarclas (55), Ballindalloch (56), Cragganmore (57) i stojącą sobie przy głównej drodze Tormore (58).
Teraz przez dłuższy czas nie będziemy mieli po drodze żadnej destylarni. Moglibyśmy zboczyć nieco z trasy i zawitać do Speyside niedaleko Kingussie, ale obawiam się, że już nie mamy na to czasu. Przez około godzinę jedziemy prosto na południowy zachód, by wreszcie dostrzec charakterystyczne białe budynki Dalwhinnie (59), stojące nieopodal drogi, po jej prawej stronie. Potem przez jakiś czas znowu nic, a wreszcie Edradour (60), Blair Athol (61) i zawijamy na nocleg do Aberfeldy (62), gdzie padamy na twarz i przez długie jeszcze lata nie chcemy patrzeć na żadną destylarnię.
Od Balblair do Aberfeldy przebyliśmy 330 mil, czyli ok. 530 km. Sama jazda zajęła nam prawie 10 godzin, plus czas, jaki poświęciliśmy na zatrzymanie się i upamiętnianie wizyty obok każdej z destylarni. Teoretycznie wydaje się to możliwe, praktycznie – byłoby to czyste samobójstwo. Tak więc, jeśli Blair Bowman i jego kompania dokonają tego wyczynu 15 maja, czapki z głów należało będzie zdjąć.
Z południa na północ
Opcja dla „ekstremistów” – podróżniczych ekstremistów. Do dziś wśród rodaków krążą legendy o tym, że ktoś kiedyś odbył podróż z Olsztyna do Lizbony. Z całą czteroosobową rodziną. Maluchem.
Tamte wyczyny dość skutecznie wyrugowane zostały z naszego życia przez ekspansję linii lotniczych, szczególnie w ich taniej wersji, jednak od czasu do czasu łezka się w oku niejednemu zakręci na wspomnienie tych wczasów w Grecji, na które dwa dni podróżowało się w jedną stronę, dzierżąc kurczowo kierownicę naszego poloneza i pociągając raz po raz nosem czy benzyna nie wycieka ze schowanych w bagażniku kanistrów. Ostatnia dzisiaj opcja podróżnicza dedykowana jest tym spośród wielbicieli whisky, którzy wywodzą się z tamtej, niemal już zapomnianej tradycji.
W związku ze sporą odległością, jaką mamy do pokonania – a ciągle staramy się zmieścić w jednym dniu – liczba zaliczonych destylarni będzie tym razem ograniczona. Odwiedzimy ich więcej w drodze powrotnej, nic straconego. Bo przecież z Thurso prędzej czy później trzeba będzie wrócić.
Ruszamy – znowu o świcie – z dziedzińca Bladnoch, najbardziej na południe usytuowanej destylarni whisky szkockiej, reaktywowanej niedawno przez australijskiego speca od jogurtu. Najpierw kierujemy się na wschód, droga A75 zaprowadzi nas do miejscowości Annan, gdzie zobaczymy Annandale, destylarnię będącą przedstawicielką najmłodszego pokolenia szkockich gorzelni. Stamtąd pojedziemy nieco mniej uczęszczaną drogą, która po kilku kilometrach doprowadzi nas do komunikacyjnej cywilizacji w postaci autostrady A74(M). Ta literka w nawiasie oznacza, że droga miejscami ma, a miejscami nie ma statusu autostrady, co ma dla nas o tyle znaczenie, że chcielibyśmy rozwinąć możliwie największą prędkość, by skrócić czas przesiadywania za kierownicą do minimum. Pamiętać jednak trzeba o wrednym wynalazku, masowo porozstawianym po dwupasmowych drogach Szkocji. Mowa o odcinkowym pomiarze prędkości. Skutecznym podobno.
Kierując się tam, gdzie wskazują drogowskazy najpierw na Glasgow, potem na Stirling i Perth, zmieniając autostrady (z M74 na M73, potem M80, wreszcie M9, która w okolicach Stirling zmieni status na A9) docieramy wreszcie do miejscowości Blackford, gdzie charakterystyczne brązowe drogowskazy poprowadzą nas do usytuowanej niemal przy samej drodze destylarni Tullibardine. To dopiero trzecia destylarnia, mimo iż spędziliśmy trochę ponad trzy godziny za kierownicą i przejechaliśmy prawie 300 km.
W kilku miejscach trzeba będzie walczyć z pokusą odbicia od głównej trasy i zaliczenia paru dodatkowych destylarni, jednak licznik i zegar są nieubłagane. Tutaj, na przykład, nie mamy czasu, by odbić w lewo, pojechać na Crieff i zaliczyć Glenturret. Będziemy jednak twardzi. Trzymamy się naszej A9, która prowadzi nas w stronę Perth. Zresztą, od tej pory z A9 zjedziemy tylko kilka razy i to na bardzo niedługo. Jesteśmy na drodze, która – w wielkim uproszczeniu – prowadzi do Wolfburn, naszego ostatecznego celu podróży, więc po co z niej zjeżdżać?
Po obowiązkowej fotce w destylarni, w której król Jakub kupował piwo już w 1488 roku (ciągle mowa o Tullibardine), wracamy na naszą A9 i jedziemy dalej. Na północ. Tuż przed Pitlochry, urokliwą mieściną, zjedziemy z głównej drogi, zgodnie ze wskazaniami brązowych drogowskazów pokazujących drogę do destylarni Blair Athol. Szybka fotka na tle pokrytych gęstym bluszczem budynków destylarni (tu żałujemy, że nie robimy tej trasy jesienią, kolory byłyby fantastyczne, a tak tylko nudna zieleń) i jedziemy dalej. Nie dajemy się skusić drogowskazom mówiącym o bliskości Edradour. Ta jest owszem, niezwykle malownicza i ze wszech miar godna odwiedzenia, jednak wizyta tam oznaczałoby stanowczo zbyt dużą stratę czasu – z Pitlochry do Edradour prowadzi wąska i kręta droga, którą na dodatek musielibyśmy pokonać dwukrotnie – w tę i z powrotem. Stanowczo innym razem.
Co koń wyskoczy wracamy na A9 i prujemy naprzód. Już po około 50 kilometrach po lewej stronie drogi bieleją budynki Dalwhinnie. Tutaj nie można się nie zatrzymać, nawet jeśli oznacza to niejakie opóźnienie całego przedsięwzięcia. Położona na przełęczy, najwyżej usytuowana destylarnia w Szkocji. A poza tym, zwyczajnie piękna – pagody, drewniane kadzie chłodnicze wystawione na zewnątrz hali alembików. Coś pięknego. Jednak długo tu tym razem nie zabawimy. Przygoda czeka, a jesteśmy dopiero mniej więcej w połowie drogi.
Powrót na A9, drogowskazy na Inverness. Koło Kingussie, w odległości około trzech kilometrów od naszej trasy znajduje się destylarnia Speyside. Jednak wizyta tam wymusiłaby takie kręcenie, że z owych trzech kilometrów zrobiłoby się dodatkowe dziesięć, więc ostatecznie i z wizyty tutaj jednak rezygnujemy. Jedziemy naprzód, na północ.
Kiedy jednak dostrzegamy brązowe drogowskazy prowadzące do Tomatin, już tacy twardzi nie jesteśmy. Nie żeby Tomatin była jakąś specjalnie atrakcyjną, godną uwagi destylarnią. Bynajmniej. Jeśli wyróżnia się wśród innych jako atrakcja turystyczna, to raczej na minus. Jednak usytuowana jest niemal tuż obok naszej trasy, a przecież jedziemy szlakiem destylarni, więc podejmujemy decyzję o wizycie w Tomatin. Kto wie, może tam jeszcze mają te węgorze, które niegdyś hodowali w basenie wypełnionym ciepłą wodą poprodukcyjną. Nie, węgorzy jednak już nie ma.
Teraz już nie możemy pozwolić, by cokolwiek nas rozproszyło. Na liczniku dochodzi nam już 500 kilometrów, za kierownicą siedzimy już od ponad pięciu godzin. Dobrze, że droga przyzwoita. Szkoda, że im bliżej Inverness, tym większy na niej ruch. I te cholerne odcinkowe pomiary prędkości. Mija nieco ponad 50 km nudnej jazdy, w tym wleczenia się przez długaśny most przez zatokę Beauly Firth w Inverness – i docieramy do Dalmore. Destylarnia leży kilkaset metrów od naszej trasy, więc nie wolno jej nie odwiedzić. Na szybkie foto, naturalnie, bo czas goni.
Za kolejne 15 kilometrów, znów przy samej trasie – jeszcze jedna destylarniana atrakcja. Glenmorangie, ni mniej, ni więcej. Parking, szybki wyskok do hali alembików – najwyższe alembiki w Szkocji same przecież się nie sfotografują. I już jesteśmy z powrotem w samochodzie i znowu śmigamy. Na północ – byle dalej, byle wprzód. Absolutnie.
Zauważamy, że nasza A9 coraz bardziej kręci, a jej szerokość coraz mniej nas zadowala jako kierowców. Na dodatek, czeka nas teraz prawie 40 km bez destylarni. Ale jak już się jakaś napatoczy, to klękajcie narody. A nawet dwie na raz, jedna obok drugiej. Nigdy tak do końca nie zdecydowane która jak powinna się nazywać – Clynelish i Brora. Szczególnie ta druga zasługuje na bardziej staranne ocmokanie i emocjonalne załamanie rąk nad jej nieczynnością. Faktem jest, na więcej nie mamy czasu. Niewiele nam już tutaj, na północy, zostało. Ale za to widoki coraz ciekawsze. Przed nami ponad 70 kilometrów wspinania się coraz dalej i dalej w górę mapy, jazdy na północ. Po prawej stronie Morze Północne, a ten ląd widoczny w oddali to Speyside, północne wybrzeże regionu. Dobre, a najlepiej uzbrojone w lornetkę oko wypatrzy Lossiemouth, Buckie, Banff.
Docieramy wreszcie do Wick, miejscowości słynącej z wprowadzonej tu w 1922 roku lokalnej prohibicji, trwającej dwa razy dłużej niż ta, o której wszyscy słyszeli, słynna prohibicja w USA. I to w miejscowości chlubiącej się najbardziej na północ położoną destylarnią whisky na stałym ladzie. To właśnie destylarnia Pulteney jest naszym kolejnym celem. Wpasowana w zwartą zabudowę miasteczka, Pulteney na pierwszy rzut oka nie wygląda jak destylarnia whisky. Focia i lecimy dalej. Przed nami ostatni etap podróży – musimy wreszcie dotrzeć do Thurso i Wolfburn. Do celu zostało nam już tylko 35 kilometrów.
Bez większych emocji przejeżdżamy miasteczko Thurso, by na jego zachodnim krańcu znaleźć nowoczesny park przemysłowy, a w nim trzy budyneczki z blachy falistej. To Wolfburn, nasz ostateczny cel na dzisiaj, najdalej na północ wysunięta destylarnia, która kilka lat temu zdetronizowała w tej kategorii odwiedzoną pół godziny temu Pulteney w Wick.
Przejechaliśmy nieco ponad 700 kilometrów, za kierownicą spędziliśmy prawie 9 godzin. Pobiliśmy rekord – dalej się już nie da. Zaliczyliśmy 11 destylarni.
Na koniec
Mamy szczerą nadzieję, że nikt nie wziął poważnie powyższego tekstu, a już na pewno, że opisywane tu sposoby bicia rekordów nie staną się jednak dla nikogo inspiracją do tak niekonwencjonalnego podróżowania po Szkocji i jej gorzelnianych atrakcjach. Jeśli kogoś zainspirowaliśmy – szczerze przepraszamy, nie to było naszą intencją. Szczególnie że po zakończeniu którejś z opisanych powyżej tras, nie będziecie już chcieli nas czytywać. Gdyby jednak komuś zdarzyło się dokonać któregoś z opisywanych, lub podobnego wyczynu – pochwalcie się. Może i my damy się zainspirować?