Z Laphroaig do Lochlea Distillery
Destylarnia Lochlea zdołała dość skutecznie umknąć radarom niejednego wielbiciela whisky, nawet wielu spośród tych, którzy regularnie śledzą nowości w branży. O jej istnieniu wielu z nas dowiedziało się niecałe dwa miesiące temu, kiedy to ogłoszono wieści o planowanym debiucie pierwszej pełnoprawnej – a więc co najmniej trzyletniej – whisky z tej nowej gorzelni z Lowlands. Wiele wskazuje na to, że w Lochlea postanowiono nadrabiać te zaległości i zacząć wreszcie pojawiać się w branżowych newsach. Tym razem nie za sprawą whisky, a za sprawą człowieka. I to niezwykłego człowieka.
Pod koniec września w tych samych serwisach branżowych gruchnęła wiadomość o wycofaniu się z pracy w destylarni Laphroaig jej wieloletniego managera, Johna Campbella. Teraz dowiadujemy się, że ten sam John Campbell został właśnie dyrektorem produkcyjnym Lochlea.
W szkockiej branży gorzelniczej taka zmiana nie jest kompletnie niczym nowym. Wydaje się, że zaczęło się od Jim McEwana, który w 2000 opuścił swoje stanowisko w destylarni Bowmore i przeniósł się do nowo otwartej, prężącej muskuły przed nowymi wyzwaniami Bruichladdich. W ostatnich latach byliśmy świadkami całej serii abdykacji z wielkich, koncernowych gorzelni i transferów do destylarni nowych, stawiających swoje pierwsze kroki. John Campbell jest jednak postacią wyjątkową i cała sytuacja wymyka się schematom.
John Campbell to Ileach, czyli rodowity mieszkaniec wyspy Islay. W destylarni Laphroaig zatrudnił się w 1994 roku, a w 2006 zajął stanowisko jej menedżera. W związku z tym, że popularność i powszechna dostępność whisky słodowej w Polsce to kwestia ostatnich 10-15 lat, można pokusić się o stwierdzenie, że przytłaczająca większość polskich wielbicieli Laphroaig wychowała się w pewnym sensie na trunku, który wyszedł z rąk Johna Campbella. A biorąc pod uwagę status tej whisky jako jednego z większych torfowych potworów, whisky ziejącej jodyną, smołą i asfaltem, wreszcie trunku, który albo się kocha, albo nienawidzi – zasługi Johna Campbella, któremu to w dużej mierze zawdzięczamy, są nie do przecenienia. Pokusić się można o stwierdzenie, że oto wyspę opuszcza jedna z większych postaci tamtejszego gorzelnictwa.
Druga rzecz to fakt, że rodowity Ileach, wyspiarz, zadymiony torfem gorzelnik zostawia Islay i przenosi się na stały ląd. Nie dość, że na stały ląd, to jeszcze do destylarni w Lowlands, która deklaruje, że jej celem jest kontynuacja tradycji produkcji lekkich trunków, tak charakterystycznych dla regionu. Wydaje się, że mamy do czynienia z sytuacją, gdzie ktoś usiłuje pogodzić ogień – a już na pewno dym – z wodą. Przyszłość pokaże jaki będzie efekt takiego połączenia.
Tymczasem Lochlea, która zapowiedziała premierę swojej pierwszej whisky na listopad 2021, brutalnie zderzyła się z post-brexitową, pandemiczną, słowem chorą sytuacją. Efektem wielu czynników, w tym głównie tych dwóch wymienionych, są braki na rynku wielu komponentów do produkcji. Nie do produkcji whisky, gdyż ta czeka gotowa w dębowych beczkach. Wieloletnia tradycja nakazuje jednak sprzedaż w postaci zabutelkowanej i opatrzonej etykietą, nie w beczkach. A tu łańcuch dostaw się rwie, czego przykłady znaleźć można niemal wszędzie w branży. Tak więc, debiutancka whisky z Lochlea musi poczekać aż dostępne będą zamówione wiele miesięcy temu butelki. Premiera przesunięta została więc na przyszły rok, co oznacza, że będzie firmowana już przez Johna Campbella.
Gwoli przypomnienia, znajdująca się kilkanaście kilometrów na południe od Kilmarnock destylarnia Lochlea otrzymała wszelkie niezbędne pozwolenia w 2015 roku. Po pozyskaniu inwestorów skłonnych wyłożyć 6 milionów funtów, rozpoczęto budowę, a produkcja whisky ruszyła w sierpniu 2018. Lochlea zlokalizowana jest na posiadłości o tej samej nazwie, która w latach 1774-1784 była domem Roberta Burnsa, narodowego poety Szkotów.
[30.11.2021 / zdjęcie: Lochlea Distillery]