Czekając na kolejną reaktywację...
11/10/2017
Patrząc na szaleństwo budowania i otwierania nowych destylarni, napędzane coraz lepszą koniunkturą na whisky i coraz wyższymi cenami nawet niezbyt starych i nienajlepszych jakościowo destylatów, niejeden zadawał sobie pytanie – kiedy wreszcie wielcy tego świata (świata whisky, rzecz jasna) pójdą po rozum do głowy i ponownie otworzą zamykane w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych bardziej lub mniej kultowe destylarnie.
No i stało się. Ostatnie dwa dni przyniosły wieści o planach reaktywacji trzech wielkich zakładów – Brory, Port Ellen i Rosebank. Choć, naturalnie, nie wydajnością gorzelni mierzy się w ich przypadku wielkość. Świat whisky zwariował, a symptomy tego szaleństwa widać dziś natychmiast. Po to przecież pod koniec ubiegłego wieku wynaleziono światową sieć, byśmy dzisiaj natychmiast mogli dowiedzieć się o tego typu zamierzeniach wielkich koncernów, i byśmy natychmiast mogli zapiać z zachwytu. Albo żebyśmy wiedzieli kiedy kubeł zimnej wody sobie na głowę wylać. Internet ma zaiste niezwykle szerokie zastosowania.
Której jeszcze możemy się spodziewać?
W ciągu ostatnich dwóch dni niejeden sięgnął nerwowo po mapę Szkocji, sekcję Closed Distilleries w najnowszym roczniku "Malt Whisky Yearbook," a co więksi fachowcy – od razu po książkę "Scotch Missed" autorstwa Briana Townsenda. W poszukiwaniu kolejnych perełek do reaktywacji. Ten i ów nawet już zaczął szkicować artykuł na blog, poświęcony tej nieczynnej destylarni, która jego zdaniem będzie następna w kolejce do cudownego wskrzeszenia przy pomocy kilkunastu milionów funtów. Swoją drogą, dlaczegóż to wielkie przedsiębiorstwa z branży inwestowały w ciągu ostatniej dekady w molochy produkujące whisky na skalę przemysłową, bez marki, bez tradycji, zamiast zajrzeć do posiadanego portfolio i wysupłać jakiś skromny grosz na nieporównanie bardziej spektakularne – przynajmniej medialnie – przedsięwzięcia?
Pytań nasuwa się bez liku. Spróbujmy więc pospekulować. Po pierwsze, na co są jeszcze szanse? Która destylarnia spośród tych zamkniętych w ciągu ostatnich 30 lat już z całą pewnością nie powstanie z popiołów, a która kusi inwestorów, czy wręcz już jest obiektem działań, o których my dowiemy się w odpowiednim czasie?
Najpewniejszymi kandydatkami do rezurekcji byłyby destylarnie, w których zachowała się choć część instalacji, najlepiej włącznie z alembikami. Wydawać by się mogło, że ostatnią taką kandydatką była Brora. Znajdujące się w budynku starej destylarni alembiki ciągle jeszcze można zobaczyć odwiedzając Clynelish, odpowiednio słodko uśmiechnąwszy się uprzednio do przewodniczki lub przewodnika. No tak, ale Brorą już zajmuje się Diageo, a przynajmniej zapowiada zajęcie się. Obiecujące byłyby alembiki z Ben Wyvis, w dalszym ciągu istniejące i sprawne – jednak one już zostały reaktywowane. W destylarni Glengyle w Campbeltown. Przez miedzę od Springbank.
Dochodzimy do sedna problemu. Zarówno miedziane alembiki (materiał sam w sobie zbyt cenny, by marnował się bezużytecznie), jak i cała reszta instalacji nieczynnych destylarni stanowczo zbyt często traktowana była jako części zamienne dla funkcjonujących destylarni. Wystarczy przypomnieć casus Benromach, która po przejęciu przez Gordon & MacPhail – właśnie w celu reaktywacji – składała się jedynie z terenu byłej destylarni i ogołoconych ze wszelkiego sprzętu murów.
Nikt tak do końca nie wie co kryje się w murach tych zamkniętych destylarni, którym chociaż te mury dane było ocalić. A jeśli ostało się coś więcej, stan wszelkich instalacji musi być na tyle opłakany, że trudno wyobrazić sobie inną drogę niż pozbycie się staroci i wyposażenie zakładu od nowa. Nawet te ocalałe alembiki w Brorze nie wyglądają na takie, które udałoby się ponownie uruchomić. Nawet jeśli deklaracje Diageo mówią coś przeciwnego. Z wyjątkami tak niewielkimi, że da się je kompletnie pominąć dla naszych rozważań, założyć należy, że reaktywowane destylarnie (ile by ich jeszcze nie było) będą wyposażone w kompletnie nowe instalacje. Chyba że…
Chyba że gdzieś, w którymś z nieczynnych od lat zakładów specjalnie zachowano wszelkie instalacje w takim stanie, by przynajmniej wyglądały jak działająca, produkująca whisky destylarnia. Dallas Dhu! No przecież aż się prosi, by reaktywować Dallas Dhu! Zamknięta w 1983 roku, trzy lata później dostała się pod kuratelę Historic Scotland, organizacji zajmującej się szkockimi zabytkami i muzeami, po to, by właśnie uchronić jej budynki i wyposażenie (!) od zniszczenia. Dallas Dhu wydaje się kandydatką numer jeden do ponownego uruchomienia. Nie, nie wydaje się. Dallas Dhu jest taką kandydatką. Projektowana przez słynnego Charlesa Doiga, ze słodownią zwieńczoną urokliwą pagodą, doskonale zachowana, doskonale wręcz wpisuje się w obowiązujący od kilku dni trend.
Ale, ale… Obecny właściciel destylarni, Historic Scotland, podjął badania opłacalności ponownego uruchomienia Dallas Dhu już… w 2013 roku! Głośniej i szerzej zaczęło się mówić o jej restarcie dwa lata później, w 2015. Kwestie własności marki, licencji na odpęd whisky i źródła wody potrzebnej w procesie technologicznym były już wówczas negocjowane z Diageo. Trudno powiedzieć czy to dobrze, czy źle dla Dallas Dhu. Skoro Diageo wywęszyło interes w reaktywacji destylarni na własne konto, jego władze mogą być mniej skłonne do ustępstw wobec Historic Scotland i rządu szkockiego. To jednak tylko spekulacje. Ważne jest, że idea przywracania do życia nieczynnych destylarni nie jest znowu taka nowa, nie urodziła się przedwczoraj.
Jeśli się dobrze przyjrzeć, to przecież… W połowie 2013 roku uruchomiono ponownie nieczynną od 1999 Glen Keith. W czerwcu 2017 wrócono do żywych nieczynną od 2006 Bladnoch. W 2015 ponownie zaczęto destylować w Annadale – po niemal stu latach od zamknięcia destylarni. Wreszcie uruchomiona w 2015 Dalmunach to nic innego, jak reaktywacja istniejącej w tym miejscu i w większości wyburzonej Imperial. Alembiki Dalmunach są replikami tych działających w Imperial od 1897 roku. A że drewno z oryginalnych kadzi fermentacyjnych wykorzystano jako element dekoracyjny fasady budynku… To przecież też w ogromnym stopniu stanowi element ciągłości.
Żarty jednak na bok. Jeśli nie ma – poza Dallas Dhu – destylarni, w której instalacje do produkcji whisky zachowałyby się na tyle, by można było je ponownie uruchomić, poszukajmy miejsc, gdzie niegdyś wytwarzano whisky, a gdzie zachowały się chociaż częściowo budynki produkcyjne lub magazynowe. Zależy nam jednak, by było tego trochę więcej niż kupa gruzu, znajdująca się w miejscu, gdzie niegdyś funkcjonowała Banff. Odpada również Pittyvaich w Dufftown – tutaj poza wykorzystywanymi przez Diageo magazynami, zachował się jedynie domek menadżera, ale on nie nadaje się nawet do wykorzystania jako self-catering cottage. Zbyt duży tu ruch ciężarówek, zbytnie niebezpieczeństwo dla turystów. Zapomnieć musimy o Caperdonich w Rothes, w miejscu której działa prężnie – i rozwija się na fali niespotykanego dotąd zapotrzebowania – zakład Forsyth’s, specjalizujący się w budowaniu alembików, spawaniu wszelkiego rodzaju kadzi ze stali nierdzewnej, czy wreszcie skrzynek kontrolnych, zwanych spirit safe. Wyburzono również budynki Glenesk, Glen Mhor (tutaj działa teraz supermarket), Glen Albyn, North Port, Glenury Royal (zachował się fragment komina z tabliczką pamiątkową), Littlemill, Lochside, i tak dalej. Lista jest długa.
Spośród kandydatek do reaktywacji w oczy rzucają się – pomijając wszelkie ewentualne trudności techniczne, własnościowe i inne – przede wszystkim Parkmore, Convalmore, Coleburn i Glenlochy. Wszystkie wymienione zachowały zaprojektowane przez Charlesa Doiga malownicze pagody, wszystkie pochodzą z końca XIX wieku, więc już w sposób naturalny zdołały wpisać się w krajobraz, wreszcie wszystkie cztery niegdyś należały do poprzedników współczesnego Diageo. Do tej samej kategorii można by włączyć jeszcze St Magdalene, choć tutaj data założenia destylarni była o sto lat wcześniejsza. Na ich korzyść przemawia również fakt, iż w ten czy inny sposób ich nazwy ciągle jakoś tam funkcjonują w świadomości wielbicieli whisky. Reaktywacja mogłaby więc się opłacać.
Problemy? Convalmore jako marka należy do Diageo, podczas gdy jej budynki znajdują się już od 1990 roku w rękach William Grant & Sons, właściciela Glenfiddich, Balvenie i Kininvie, obok których jest położona. A firma postawiła na uruchomienie Ailsa Bay w Lowlands i rozbudowę pobliskiej Glenfiddich o kolejną halę alembików. O nowych magazynach nie wspominając. Nikomu nie jest potrzebna reaktywacja Convalmore.
St Magdalene już lata temu przebudowano na mieszkania. Wszelkie próby reaktywacji musiałyby wiązać się z wysiedleniem sporej liczby mieszkańców i totalną przebudową wnętrz. Nie licząc instalacji aparatury do odpędu whisky. Nie ma mowy, nikomu by się to nie opłaciło. A przynajmniej nie w wyobrażalnej dla księgowych przyszłości.
Problem z Glenlochy jest podobny, jak z St Magdalene. Co prawda, w przypadku tej destylarni, położonej tuż przy głównej drodze wiodącej przez Fort William, nikogo nie trzeba byłoby eksmitować, jednak prawdopodobieństwo przystąpienia do ponownej przeróbki pensjonatu na działającą destylarnię wydaje się niebezpiecznie ocierać o zero.
Parkmore. No, tu jest spory potencjał. Usytuowana na obrzeżach Dufftown destylarnia wygląda na najlepiej zachowaną spośród wszystkich nieczynnych szkockich gorzelni. W chwili obecnej należy ona do Edrington, a jej magazyny wykorzystywane do leżakowania whisky z destylarni należących do grupy, głównie Macallan. Budynek produkcyjny zamknięty jest jednak na głucho. I na pierwszy rzut oka coraz trudniej opiera się żywiołom. Aż się prosi o remont, a wznowienie produkcji whisky stanowiłoby okazję chociażby do naprawy dachu, odnowienia pagody. Podobno już kilka lat temu były czynione próby. Podobno na drodze stanął potężny konkurent. Stanął i postawił szlaban. Ale to wszystko „podobno,” więc plotek powtarzać nie będziemy.
Zostaje Coleburn, pięknie położona i świetnie zachowana destylarnia, usytuowana przy drodze wiodącej z Rothes do Elgin, niedaleko Longmorn i BenRiach. Właściciele budynków destylarni od lat już wspominają o planach przekształcenia Coleburn w hotel i centrum rozrywkowe, nie wykluczając przy tym możliwości uruchomienia na niewielką skalę produkcji whisky. Z kolei firma Aceo, właściciel marki Murray McDavid, która użytkuje stare magazyny Coleburn też wspominała o chęci reaktywacji gorzelni. Czyżby więc kandydatka numer jeden?
Szkocja usiana jest budynkami i fragmentami budynków, będących pozostałościami po nieużytkowanych od lat destylarniach. Każdy z nich stać się może przyczynkiem do reaktywacji tej czy innej zapomnianej marki whisky, ponownego uruchomienia destylarni. Świat whisky lubi takie nawiązania – żeby wspomnieć choćby tylko o Wolfburn i GlenWyvis. Komuś wystarczą być może zachowane magazyny Towiemore, gdzieś między Dufftown i Keith, kogoś innego być może zainspiruje pozbawiony pagody, jednak wyraźnie destylarniany w charakterze budynek Benmore w Campbeltown. Któż jest to w stanie przewidzieć?
A czego spodziewać się po reaktywacjach?
Wbrew zapewnieniom przedstawicieli firm stojących za każdą z dokonanych i zapowiadanych reaktywacji, nie ma co oczekiwać, że na rynek wróci stara Port Ellen, Brora, Rosebank, czy Dallas Dhu (swoją drogą, kto z naszych czytelników zna smak tej ostatniej?). Nie ma takiej możliwości. I to pomijając wartość dodaną – zarówno w wymiarze finansowym, gdy płacimy za butelkę, jak i w kwestii naszej percepcji jego aromatu i smaku – wywodzącą się ze świadomości, że kosztując drama tej czy innej whisky z zamkniętej destylarni, smakujemy historii. Historii, która odeszła bezpowrotnie.
W zdecydowanej większości, reaktywowane destylarnie będą tymi starymi, kultowymi wytwórniami whisky tylko nominalnie. Choćbyśmy nie wiem jakich starań dołożyli, nie da się dziś odtworzyć ani metod produkcji ani surowców sprzed 30 i więcej lat. Rzecz dotyczy i mniej wydajnych wówczas odmian jęczmienia, i metod jego słodowania, i sposobu ogrzewania alembików, i dostępności odpowiednich beczek do dojrzewania destylatu, i tysiąca innych, choćby drobnych czynników. Zmieniło się wszystko, a jaki wpływ na jakość whisky potrafią mieć najmniejsze choćby drobiazgi, przekonali się fachowcy z Diageo, gdy próbowano je wprowadzić w Dalwhinnie (modernizacja skraplaczy w 1986) lub gdy wyczyszczono zbiornik na pogony (feints receiver) w Clynelish.
W reaktywowanych destylarniach wszystko będzie nowe. Nawet te nieszczęsne alembiki w Brorze najpewniej okażą się kwalifikować do wymiany, a na pewno do poważnego remontu. Mimo dołożenia wszelkich starań, by skorzystać z wiedzy i doświadczeń starej kadry, z ludzi pamiętających złote lata każdej ze wskrzeszanych gorzelni, nie wolno zapominać, że od ich zamknięcia minęły już ponad trzy dekady. Pamięć ludzka i sprawność to zjawiska niezwykle ulotne. Innymi słowy, w najlepszym razie będziemy mieli do czynienia z nowymi destylarniami w starych skorupkach oryginalnych budynków. A tym samym i z nowymi destylatami. O whisky nie wspominając – ktoś gdzieś wyliczył, że na charakter whisky w 60 procentach wpływ ma beczka. Inne źródła, inne autorytety podają jeszcze wyższe wartości, nawet do 80%. A beczki, siłą rzeczy, będą współczesne.
Nie chcemy tu w żadnym razie sugerować, że będzie to z całą pewnością whisky gorsza niż ta, która w danej destylarni wytwarzana była w latach osiemdziesiątych i wcześniej. Bynajmniej. Kto wie, może nawet będzie wyraźnie lepsza. Jednak nie będzie to taka sama whisky. I na to już nic nie poradzimy.
Kwestią otwartą pozostaje marketingowa strategia tego czy innego producenta – czy zostaniemy zalani młodymi whisky bez określenia wieku (tzw. NAS), których jedyną wartością będzie kultowa marka na etykiecie, czy też – wzorem Ardbeg z przełomu wieków – otrzymamy starannie przygotowane edycje, w których kluczową rolę grać będą destylaty sprzed lat, jeszcze sprzed zamknięcia? A jeśli tak, to na jak długo tych starych destylatów wystarczy, no i jak ich zastosowanie wpłynie na ceny nowych edycji? Czas pokaże. Jak zwykle w przypadku whisky – bardziej niż gdziekolwiek indziej, bardziej nawet niż w szachach – trzeba uzbroić się w cierpliwość. Po owocach ich poznamy, a dopóki tych owoców nie znamy, możemy jedynie spekulować.
Zdecydowanie jednak – nie dajmy się zwariować.
[Zdjęcie przedstawia bramę wjazdową do nieczynnej od 1927 roku destylarni Benmore w Campbeltown. Stan obecny]
No i stało się. Ostatnie dwa dni przyniosły wieści o planach reaktywacji trzech wielkich zakładów – Brory, Port Ellen i Rosebank. Choć, naturalnie, nie wydajnością gorzelni mierzy się w ich przypadku wielkość. Świat whisky zwariował, a symptomy tego szaleństwa widać dziś natychmiast. Po to przecież pod koniec ubiegłego wieku wynaleziono światową sieć, byśmy dzisiaj natychmiast mogli dowiedzieć się o tego typu zamierzeniach wielkich koncernów, i byśmy natychmiast mogli zapiać z zachwytu. Albo żebyśmy wiedzieli kiedy kubeł zimnej wody sobie na głowę wylać. Internet ma zaiste niezwykle szerokie zastosowania.
Której jeszcze możemy się spodziewać?
W ciągu ostatnich dwóch dni niejeden sięgnął nerwowo po mapę Szkocji, sekcję Closed Distilleries w najnowszym roczniku "Malt Whisky Yearbook," a co więksi fachowcy – od razu po książkę "Scotch Missed" autorstwa Briana Townsenda. W poszukiwaniu kolejnych perełek do reaktywacji. Ten i ów nawet już zaczął szkicować artykuł na blog, poświęcony tej nieczynnej destylarni, która jego zdaniem będzie następna w kolejce do cudownego wskrzeszenia przy pomocy kilkunastu milionów funtów. Swoją drogą, dlaczegóż to wielkie przedsiębiorstwa z branży inwestowały w ciągu ostatniej dekady w molochy produkujące whisky na skalę przemysłową, bez marki, bez tradycji, zamiast zajrzeć do posiadanego portfolio i wysupłać jakiś skromny grosz na nieporównanie bardziej spektakularne – przynajmniej medialnie – przedsięwzięcia?
Pytań nasuwa się bez liku. Spróbujmy więc pospekulować. Po pierwsze, na co są jeszcze szanse? Która destylarnia spośród tych zamkniętych w ciągu ostatnich 30 lat już z całą pewnością nie powstanie z popiołów, a która kusi inwestorów, czy wręcz już jest obiektem działań, o których my dowiemy się w odpowiednim czasie?
Najpewniejszymi kandydatkami do rezurekcji byłyby destylarnie, w których zachowała się choć część instalacji, najlepiej włącznie z alembikami. Wydawać by się mogło, że ostatnią taką kandydatką była Brora. Znajdujące się w budynku starej destylarni alembiki ciągle jeszcze można zobaczyć odwiedzając Clynelish, odpowiednio słodko uśmiechnąwszy się uprzednio do przewodniczki lub przewodnika. No tak, ale Brorą już zajmuje się Diageo, a przynajmniej zapowiada zajęcie się. Obiecujące byłyby alembiki z Ben Wyvis, w dalszym ciągu istniejące i sprawne – jednak one już zostały reaktywowane. W destylarni Glengyle w Campbeltown. Przez miedzę od Springbank.
Dochodzimy do sedna problemu. Zarówno miedziane alembiki (materiał sam w sobie zbyt cenny, by marnował się bezużytecznie), jak i cała reszta instalacji nieczynnych destylarni stanowczo zbyt często traktowana była jako części zamienne dla funkcjonujących destylarni. Wystarczy przypomnieć casus Benromach, która po przejęciu przez Gordon & MacPhail – właśnie w celu reaktywacji – składała się jedynie z terenu byłej destylarni i ogołoconych ze wszelkiego sprzętu murów.
Nikt tak do końca nie wie co kryje się w murach tych zamkniętych destylarni, którym chociaż te mury dane było ocalić. A jeśli ostało się coś więcej, stan wszelkich instalacji musi być na tyle opłakany, że trudno wyobrazić sobie inną drogę niż pozbycie się staroci i wyposażenie zakładu od nowa. Nawet te ocalałe alembiki w Brorze nie wyglądają na takie, które udałoby się ponownie uruchomić. Nawet jeśli deklaracje Diageo mówią coś przeciwnego. Z wyjątkami tak niewielkimi, że da się je kompletnie pominąć dla naszych rozważań, założyć należy, że reaktywowane destylarnie (ile by ich jeszcze nie było) będą wyposażone w kompletnie nowe instalacje. Chyba że…
Chyba że gdzieś, w którymś z nieczynnych od lat zakładów specjalnie zachowano wszelkie instalacje w takim stanie, by przynajmniej wyglądały jak działająca, produkująca whisky destylarnia. Dallas Dhu! No przecież aż się prosi, by reaktywować Dallas Dhu! Zamknięta w 1983 roku, trzy lata później dostała się pod kuratelę Historic Scotland, organizacji zajmującej się szkockimi zabytkami i muzeami, po to, by właśnie uchronić jej budynki i wyposażenie (!) od zniszczenia. Dallas Dhu wydaje się kandydatką numer jeden do ponownego uruchomienia. Nie, nie wydaje się. Dallas Dhu jest taką kandydatką. Projektowana przez słynnego Charlesa Doiga, ze słodownią zwieńczoną urokliwą pagodą, doskonale zachowana, doskonale wręcz wpisuje się w obowiązujący od kilku dni trend.
Ale, ale… Obecny właściciel destylarni, Historic Scotland, podjął badania opłacalności ponownego uruchomienia Dallas Dhu już… w 2013 roku! Głośniej i szerzej zaczęło się mówić o jej restarcie dwa lata później, w 2015. Kwestie własności marki, licencji na odpęd whisky i źródła wody potrzebnej w procesie technologicznym były już wówczas negocjowane z Diageo. Trudno powiedzieć czy to dobrze, czy źle dla Dallas Dhu. Skoro Diageo wywęszyło interes w reaktywacji destylarni na własne konto, jego władze mogą być mniej skłonne do ustępstw wobec Historic Scotland i rządu szkockiego. To jednak tylko spekulacje. Ważne jest, że idea przywracania do życia nieczynnych destylarni nie jest znowu taka nowa, nie urodziła się przedwczoraj.
Jeśli się dobrze przyjrzeć, to przecież… W połowie 2013 roku uruchomiono ponownie nieczynną od 1999 Glen Keith. W czerwcu 2017 wrócono do żywych nieczynną od 2006 Bladnoch. W 2015 ponownie zaczęto destylować w Annadale – po niemal stu latach od zamknięcia destylarni. Wreszcie uruchomiona w 2015 Dalmunach to nic innego, jak reaktywacja istniejącej w tym miejscu i w większości wyburzonej Imperial. Alembiki Dalmunach są replikami tych działających w Imperial od 1897 roku. A że drewno z oryginalnych kadzi fermentacyjnych wykorzystano jako element dekoracyjny fasady budynku… To przecież też w ogromnym stopniu stanowi element ciągłości.
Żarty jednak na bok. Jeśli nie ma – poza Dallas Dhu – destylarni, w której instalacje do produkcji whisky zachowałyby się na tyle, by można było je ponownie uruchomić, poszukajmy miejsc, gdzie niegdyś wytwarzano whisky, a gdzie zachowały się chociaż częściowo budynki produkcyjne lub magazynowe. Zależy nam jednak, by było tego trochę więcej niż kupa gruzu, znajdująca się w miejscu, gdzie niegdyś funkcjonowała Banff. Odpada również Pittyvaich w Dufftown – tutaj poza wykorzystywanymi przez Diageo magazynami, zachował się jedynie domek menadżera, ale on nie nadaje się nawet do wykorzystania jako self-catering cottage. Zbyt duży tu ruch ciężarówek, zbytnie niebezpieczeństwo dla turystów. Zapomnieć musimy o Caperdonich w Rothes, w miejscu której działa prężnie – i rozwija się na fali niespotykanego dotąd zapotrzebowania – zakład Forsyth’s, specjalizujący się w budowaniu alembików, spawaniu wszelkiego rodzaju kadzi ze stali nierdzewnej, czy wreszcie skrzynek kontrolnych, zwanych spirit safe. Wyburzono również budynki Glenesk, Glen Mhor (tutaj działa teraz supermarket), Glen Albyn, North Port, Glenury Royal (zachował się fragment komina z tabliczką pamiątkową), Littlemill, Lochside, i tak dalej. Lista jest długa.
Spośród kandydatek do reaktywacji w oczy rzucają się – pomijając wszelkie ewentualne trudności techniczne, własnościowe i inne – przede wszystkim Parkmore, Convalmore, Coleburn i Glenlochy. Wszystkie wymienione zachowały zaprojektowane przez Charlesa Doiga malownicze pagody, wszystkie pochodzą z końca XIX wieku, więc już w sposób naturalny zdołały wpisać się w krajobraz, wreszcie wszystkie cztery niegdyś należały do poprzedników współczesnego Diageo. Do tej samej kategorii można by włączyć jeszcze St Magdalene, choć tutaj data założenia destylarni była o sto lat wcześniejsza. Na ich korzyść przemawia również fakt, iż w ten czy inny sposób ich nazwy ciągle jakoś tam funkcjonują w świadomości wielbicieli whisky. Reaktywacja mogłaby więc się opłacać.
Problemy? Convalmore jako marka należy do Diageo, podczas gdy jej budynki znajdują się już od 1990 roku w rękach William Grant & Sons, właściciela Glenfiddich, Balvenie i Kininvie, obok których jest położona. A firma postawiła na uruchomienie Ailsa Bay w Lowlands i rozbudowę pobliskiej Glenfiddich o kolejną halę alembików. O nowych magazynach nie wspominając. Nikomu nie jest potrzebna reaktywacja Convalmore.
St Magdalene już lata temu przebudowano na mieszkania. Wszelkie próby reaktywacji musiałyby wiązać się z wysiedleniem sporej liczby mieszkańców i totalną przebudową wnętrz. Nie licząc instalacji aparatury do odpędu whisky. Nie ma mowy, nikomu by się to nie opłaciło. A przynajmniej nie w wyobrażalnej dla księgowych przyszłości.
Problem z Glenlochy jest podobny, jak z St Magdalene. Co prawda, w przypadku tej destylarni, położonej tuż przy głównej drodze wiodącej przez Fort William, nikogo nie trzeba byłoby eksmitować, jednak prawdopodobieństwo przystąpienia do ponownej przeróbki pensjonatu na działającą destylarnię wydaje się niebezpiecznie ocierać o zero.
Parkmore. No, tu jest spory potencjał. Usytuowana na obrzeżach Dufftown destylarnia wygląda na najlepiej zachowaną spośród wszystkich nieczynnych szkockich gorzelni. W chwili obecnej należy ona do Edrington, a jej magazyny wykorzystywane do leżakowania whisky z destylarni należących do grupy, głównie Macallan. Budynek produkcyjny zamknięty jest jednak na głucho. I na pierwszy rzut oka coraz trudniej opiera się żywiołom. Aż się prosi o remont, a wznowienie produkcji whisky stanowiłoby okazję chociażby do naprawy dachu, odnowienia pagody. Podobno już kilka lat temu były czynione próby. Podobno na drodze stanął potężny konkurent. Stanął i postawił szlaban. Ale to wszystko „podobno,” więc plotek powtarzać nie będziemy.
Zostaje Coleburn, pięknie położona i świetnie zachowana destylarnia, usytuowana przy drodze wiodącej z Rothes do Elgin, niedaleko Longmorn i BenRiach. Właściciele budynków destylarni od lat już wspominają o planach przekształcenia Coleburn w hotel i centrum rozrywkowe, nie wykluczając przy tym możliwości uruchomienia na niewielką skalę produkcji whisky. Z kolei firma Aceo, właściciel marki Murray McDavid, która użytkuje stare magazyny Coleburn też wspominała o chęci reaktywacji gorzelni. Czyżby więc kandydatka numer jeden?
Szkocja usiana jest budynkami i fragmentami budynków, będących pozostałościami po nieużytkowanych od lat destylarniach. Każdy z nich stać się może przyczynkiem do reaktywacji tej czy innej zapomnianej marki whisky, ponownego uruchomienia destylarni. Świat whisky lubi takie nawiązania – żeby wspomnieć choćby tylko o Wolfburn i GlenWyvis. Komuś wystarczą być może zachowane magazyny Towiemore, gdzieś między Dufftown i Keith, kogoś innego być może zainspiruje pozbawiony pagody, jednak wyraźnie destylarniany w charakterze budynek Benmore w Campbeltown. Któż jest to w stanie przewidzieć?
A czego spodziewać się po reaktywacjach?
Wbrew zapewnieniom przedstawicieli firm stojących za każdą z dokonanych i zapowiadanych reaktywacji, nie ma co oczekiwać, że na rynek wróci stara Port Ellen, Brora, Rosebank, czy Dallas Dhu (swoją drogą, kto z naszych czytelników zna smak tej ostatniej?). Nie ma takiej możliwości. I to pomijając wartość dodaną – zarówno w wymiarze finansowym, gdy płacimy za butelkę, jak i w kwestii naszej percepcji jego aromatu i smaku – wywodzącą się ze świadomości, że kosztując drama tej czy innej whisky z zamkniętej destylarni, smakujemy historii. Historii, która odeszła bezpowrotnie.
W zdecydowanej większości, reaktywowane destylarnie będą tymi starymi, kultowymi wytwórniami whisky tylko nominalnie. Choćbyśmy nie wiem jakich starań dołożyli, nie da się dziś odtworzyć ani metod produkcji ani surowców sprzed 30 i więcej lat. Rzecz dotyczy i mniej wydajnych wówczas odmian jęczmienia, i metod jego słodowania, i sposobu ogrzewania alembików, i dostępności odpowiednich beczek do dojrzewania destylatu, i tysiąca innych, choćby drobnych czynników. Zmieniło się wszystko, a jaki wpływ na jakość whisky potrafią mieć najmniejsze choćby drobiazgi, przekonali się fachowcy z Diageo, gdy próbowano je wprowadzić w Dalwhinnie (modernizacja skraplaczy w 1986) lub gdy wyczyszczono zbiornik na pogony (feints receiver) w Clynelish.
W reaktywowanych destylarniach wszystko będzie nowe. Nawet te nieszczęsne alembiki w Brorze najpewniej okażą się kwalifikować do wymiany, a na pewno do poważnego remontu. Mimo dołożenia wszelkich starań, by skorzystać z wiedzy i doświadczeń starej kadry, z ludzi pamiętających złote lata każdej ze wskrzeszanych gorzelni, nie wolno zapominać, że od ich zamknięcia minęły już ponad trzy dekady. Pamięć ludzka i sprawność to zjawiska niezwykle ulotne. Innymi słowy, w najlepszym razie będziemy mieli do czynienia z nowymi destylarniami w starych skorupkach oryginalnych budynków. A tym samym i z nowymi destylatami. O whisky nie wspominając – ktoś gdzieś wyliczył, że na charakter whisky w 60 procentach wpływ ma beczka. Inne źródła, inne autorytety podają jeszcze wyższe wartości, nawet do 80%. A beczki, siłą rzeczy, będą współczesne.
Nie chcemy tu w żadnym razie sugerować, że będzie to z całą pewnością whisky gorsza niż ta, która w danej destylarni wytwarzana była w latach osiemdziesiątych i wcześniej. Bynajmniej. Kto wie, może nawet będzie wyraźnie lepsza. Jednak nie będzie to taka sama whisky. I na to już nic nie poradzimy.
Kwestią otwartą pozostaje marketingowa strategia tego czy innego producenta – czy zostaniemy zalani młodymi whisky bez określenia wieku (tzw. NAS), których jedyną wartością będzie kultowa marka na etykiecie, czy też – wzorem Ardbeg z przełomu wieków – otrzymamy starannie przygotowane edycje, w których kluczową rolę grać będą destylaty sprzed lat, jeszcze sprzed zamknięcia? A jeśli tak, to na jak długo tych starych destylatów wystarczy, no i jak ich zastosowanie wpłynie na ceny nowych edycji? Czas pokaże. Jak zwykle w przypadku whisky – bardziej niż gdziekolwiek indziej, bardziej nawet niż w szachach – trzeba uzbroić się w cierpliwość. Po owocach ich poznamy, a dopóki tych owoców nie znamy, możemy jedynie spekulować.
Zdecydowanie jednak – nie dajmy się zwariować.
[Zdjęcie przedstawia bramę wjazdową do nieczynnej od 1927 roku destylarni Benmore w Campbeltown. Stan obecny]
Pokaż więcej wpisów z
Październik 2017